2007/04/09

O "Przebudzeniach" raz jeszcze

Kolejny raz obejrzałam "Przebudzenia" i znalazłam tam więcej świątecznych cech, niż przypuszczałam. W końcu to film o odrodzeniu (także metaforycznym, duchowym), o przemianie, o szukaniu szczęścia w najprostszych zdarzeniach, o radości życia, a właśnie to wszystko jest ważne w Świętach Wielkiej Nocy. Często zapominam, że jest we mnie jakaś cząstka dziecka (i powinna być), dzięki której można się cieszyć, że promienie słońca rozświetlają twarz w czasie spaceru, że ptaki radośnie śpiewają zwiastując nadchodzącą wiosnę (a może urządziły koncert specjalnie dla mnie?)... Jest w tym filmie scena, kiedy Leonard pierwszy raz wychodzi ze szpitala i stawia pierwsze kroki na schodach. W tym czasie obok po schodach wchodzi małe dziecko. Ich kroki są równie niepewne (mężczyzna musi się przecież uczyć wszystkiego na nowo), ale nie tylko w tym tkwi podobieństwo. Leonard pozostał dzieckiem. Choroba odebrała mu lata życia, ale nie zniszczyła dziecięcej radości, wrażliwości, życzliwości, ufności. Zależało mu, by inni również pielęgnowali w sobie te cechy, by nie zabijali ich z okazji pożegnania dzieciństwa i wkraczania w dorosłość.
Nieświąteczne cechy są również (bo to nie lekki, łatwy i przyjemny film zwalniający od myślenia, by można się skupić na trawieniu), ale mnie nie przeszkodziły w odbiorze.
Nie mogę się powstrzymać przed pochwałą pana Roberta De Niro. Brawo! Brawo! Brawo!

Brak komentarzy: